sobota, 12 kwietnia 2014

Nieogarnięty ćpun

Tytuł: Nieogarnięty ćpun
Gatunek: Yaoi

     Nie każdy ma w życiu szczęście, lecz prawdziwy niefart nazywa się wtedy, kiedy już wiemy, że nic nie poradzimy na własny los. Jestem pechowcem, dzieckiem szatana, nieopisanym stworzeniem, sierotą, która została porzucona przez matkę, prawdopodobnie jedną z najbardziej rozchwytywanych dziwek w Tokio. Ona sama nigdy nie wiedziała, kim mógł być mój ojciec, bo tak to jest jak dobierasz się do rozporka każdego mężczyzny przy kasie. Nie umiem kochać, nawet cieszyć się z życia. Witam w swoim świecie, jestem Ishara Deal.
    Byłem skazany sam na siebie, bo i w domu dziecka też nie było za ciekawie. Każdy się nade mną znęcał, poniżał, ogólnie mnie nie lubili, ze względu na to, że odstawałem od reszty, wyglądem, a tak konkretniej: włosy średniej długości, koloru ciemny brąz, oczy w ilości dwóch, o barwie czarnej, ale ponoć pod światłem słońca, czy blaskiem księżyca, nabierały krwistego odcieniu. Miałem jakieś sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, ubierałem się w to, co miałem, zwykle t-shitry i luźne spodnie, ale kogo to obchodziło. Tylko, że tym właśnie zwracałem uwagę niektórych kobiet.. To przez nie nabrałem odrazy do płci przeciwnej. Odkąd pamiętam, te wredne, stare i gderliwe opiekunki robiły wszystko, by jakoś wykorzystać mnie seksualnie, niby było to jakieś tam nic nieznaczące dotyki, ale jednak.
    Po prostu w końcu miałem dość. Dość tego, że jestem sam, że ciągle wmawiano mi, że nic w życiu nie osiągnę, że jestem nieudacznikiem i marginesem społeczeństwa. Tak się też czułem, uciekając stąd, z myślą, że lepiej będzie zabić się bez niczyjej wiedzy. Nikt się mną nie przejął, byłem sam, od zawsze tak było i miało pozostać. Ale jak to miałem zrobić? Nie miałem tabletek, żadnego sznurka, linki, czy choćby nożyka. Nie miałem kompletnie nic. Woda. I tak nikt nigdy nie uczył mnie pływać, więc to wydawało się najlepszym rozwiązaniem.
   
    - Odważnym nazywa się człowiek, który nie boi się żyć. – Usłyszałem jakiś głos, który dobiegał zza drzew, bo w końcu znajdowałem się w jakimś dziwnym tokijskim lesie, myślałem, że będę sam. Stojąc na jednej z kładek, powoli obróciłem głowę w stronę przybysza. – A głupim ten, który myśli, że ludzie docenią go po śmierci. – Postać wyszła, ukazując się w słabym świetle księżyca. Chwiał się lekko, ale bardziej wyglądało to na podskakiwanie. Miał na sobie szarą kurtkę, widać, że już zużytą. Gdzie bym nie spojrzał, na twarzy miał liczne kolczyki, jednego w kąciku ust, innego w brodzie.
    - I tak jestem tutaj zbędny, więc dalsze usiłowanie odrzucenia ode mnie myśli o samobójstwie możesz sobie darować.
    - Ja nie chcę nikogo ratować. Nie jestem obrońcą uciśnionych, ale wierz mi lub nie, ty jeszcze nie wiesz, co to życie. Masz. – Podszedł do mnie i dał mi coś owiniętego w papier – Spróbuj, chociaż przed skokiem. Nie będziesz żałować, ręczę za to. – Spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, które zaczęły trochę mieszać mi w głowie. Odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku, znikając mi zaraz z pola widzenia. Pomyślałem, że to jakiś wariat, gada piąte przez dziesiąte, dziwnie wygląda, chociaż zazdrościłem mu kolczyków i jeszcze na dodatek daje mi podarunek. Z ciekawości to rozpakowałem, najpierw poczułem strasznie drażniący zapach.. Skręt? Nigdy nie paliłem, ale jeżeli to jest to, o czym on mówił.. Odpaliłem i zaciągnąłem się niezgrabnie, a w żyłach poczułem dziwne mrowienie, w głowie mi się rozjaśniło

    Minęło pół roku. Jebane sześć miesięcy, a ja nadal żyłem i miałem się bardzo dobrze. Moje życie opierało się na zdobywaniu kasy na nową działkę, poprzez znajdywanie naiwnych dziewczyn z bogatymi ojcami. Teraz nie byłem sam, poznałem takich samych ludzi jak ja, w piątkę dzieliliśmy jakieś obskurne mieszkanko. Niczego więcej nam nie było trzeba, liczyło się to, w jaki sposób zdobędziemy pieniądze. Owijałem sobie wokół palca każdą laskę, wyciskałem z niej to, co się dało i zostawiałem. W odróżnieniu od moich kumpli, nie zliczałem każdej, chyba, że ona by chciała. Mnie nie kobiety nie pociągały, miałem uszczerbek na umyśle przez te pruchła z sierocińca, ich dłonie na moim ciele, zły dotyk… Niemile powracam do tego, ale często dostaje takimi wspomnieniami po ryju. Oh, spójrz na jego buźkę, jest taka nieskazitelna, niczym nieskalana. Te słowa błądziły wciąż w moim umyśle, ale moja twarz wyglądała już inaczej, jak dla mnie, lepiej. Miałem dwa szpiczaste kolczyki pod wargami, po jednym z każdej strony i jednego w lewej brwi, kilka niewielkich szram na czole i kozią bródkę. W sumie na pamiętam, kiedy się o nie wzbogaciłem, ale cóż, bywa i tak.
    - Ty, słuchaj – Kaoru, jeden z moich współlokatorów, szturchnął mnie – potrzebujemy trochę amfy – przytaknąłem. Rzeczywiście, już jej nie mieliśmy, a bez amfy nie ma zabawy. – Chodź, znam jednego dilera, który zawsze ma tego pod dostatkiem i ciągle przebywa w jednym miejscu. – Skręcił w wąską uliczkę, potem poprowadził mnie przez liczne zburzone budynki. Gdy w końcu byliśmy niedaleko, mój towarzysz kazał mi poczekać pod murem. Oparłem się o niego i odprowadzałem go wzrokiem. Chłopak szedł w kierunku mężczyzny, który miał nałożony na głowę kaptur, więc nie mogłem widzieć jego twarzy i stał pod jakimś barem, spojrzałem na nazwę. Maseres, nigdy nie spotkałem się z takim słowem, ale poczułem nagły przypływ ciepła, widząc jak szyld mieni się barwami i to chyba było jedyne źródło światła, które mogło oświetlić całą ulicę.    
Mimowolnie przyległem do zimnych cegieł, zaciskając dłonie w pięść i wbiłem wzrok w chodnik, a w głowie kłębiły mi się zabawne myśli. Nigdy nie byłem zakochany, nie wiem nawet jakie to uczucie. Nie dziel się z nikim swoimi intencjami, bądź zimny i nie daj się omamić komuś, kto powie, że ci ufa. Usłyszałem kiedyś, przechodząc obok dwóch brudnych bezdomnych, którzy zdążyli obalić kilka butelek wódki, ale te słowa utkwiły mi w pamięci i stały się moim motto. Nikomu nie pozwoliłem dobrać się do mojego serca i je otworzyć, z dnia na dzień stawałem się coraz bardziej podły i szkodliwy dla środowiska. Zepsułem się, a wraz ze mną moja dusza, gnijąca w odmętach własnej egzystencji.
    Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Kaoru, był jak zwykle ochrypły i spięty. Nigdy nie lubił oddalać się od swoich rejonów, zawsze to powtarzał.
    - Idziemy – kopnął kamień, który chyba przeszkadzał mu w spokojnym powrocie do domu. Zaśmiałem się na ten widok, ludzie czasami byli tacy zabawni. Westchnąłem ciężko i zapaliłem kolejnego jointa, zatapiając się w jego smaku.
~
- Mam ogromną ochotę na… Mleko i ciastka! – Wykrzyknął Emanuel, Amerykanin z krwią azjatycką. Ponoć jego pradziadek był Koreańczykiem, nikt nie chciał mu wierzyć, ale znaliśmy go na tyle dobrze, by móc stwierdzić, że z nim jednak lepiej nie zaczynać. Nie dość, że był muskularny to i głupotą nie grzeszył, był wyrywny i nerwowy, jeżeli nadepnęliśmy na jego odcisk, gdzie była mowa o jego przeszłości, czy ogólnie sprawy dotyczące chłopaka.
    - Haha! Jak sobie kupisz, to będziesz mieć. – Odwarknąłem.
    - Pierdolnij się w język. – Rzucił we mnie groźnym spojrzeniem, zsunąłem się bardziej na fotelu, by jednak uniknąć pobicia.
    - Wiecie co? Nudzicie mnie, idę stąd. – Stwierdziłem po chwili i wstałem, kierując się do drzwi, które miały już swoje lata i wiele przeszły. Można było je tylko pchnąć by wyjść, więc i tak zrobiłem.
    Księżyc oświetlał mi drogę do nikąd. Szedłem, bo szedłem, nie wiedząc nawet gdzie. Wyciągnąłem z kieszeni skręta, odkąd spotkałem się z narkotykami, ani razu nie pomyślałem o śmierci. Zapaliłem go i zaciągnąłem się nim, od razu tętno mi przyspieszyło, w głowie się rozjaśniło i czułem ciepło. Zawsze miałem te same objawy. Za pierwszym razem, kiedy ten tajemniczy gość dał mi taki prezent, tak do teraz. Przymknąłem na chwilę oczy, słyszałem życie miasta, odbijało się to wszystko echem w moich uszach. Każdy szelest odległe warknięcia samochodów czyjeś głosy, szczekanie psów, te odległe dźwięki wydawały się tak bliskie. Zacząłem przypominać sobie, co tam nawkładałem i zmieszałem, ale jedynie czego byłem pewien to tego, że bletka była słodka. Ostatni buch i byłem w siódmym niebie. Wszystko zaczęło mnie bawić, nawet moje niezgrabne ruchy. Śmiałem się, co jakiś czas robiąc obroty, aż w końcu natrafiłem na jakąś knajpkę. Pomyślałem, co mi tam i wkroczyłem do środka.
    Moim oczom ukazał się zabawny widok. Wokół same jakieś serpentyny, balony, a muzyka była raczej spokojna, niepasująca do wystroju. Rozejrzałem się i nie uwierzyłem w to co zobaczyłem. Szara, znoszona i zdarta kurtka, ta sama zgarbiona postura i oczy, ich zieleń płynęła prosto na mnie, jakby mnie wołała.. Ah! Czy to on? Podszedłem do stolika, przy którym samotnie siedział i usiadłem naprzeciw. Mężczyzna miał złożone ze sobą ręce, oparte łokciami o blat i wyglądał zza nich. Biła od niego sama pewność siebie.
    - Żyjesz. – Stwierdził, przyjrzałem mu się dokładniej. Był ode mnie starszy góra o 4 lata.
    - I jestem. Mam się dobrze. – Zaśmiał się, a ja zrobiłem zdziwioną minę, i bez kontroli powiedziałem – Dzięki. – Na serio to wydobyło się z moich ust?!
    - Za co? Za to, że nie wiedziałeś co to życie? Że siedzisz tu przede mną i oddychasz? Że jesteś mi wdzięczny? Za co, pytam się? Zrozum, to cienka linia na dłoniach – wykreślił ją palcem na swojej ręce – która w każdej chwili może się zerwać i bum! – Zwinął palce, formując pięść, aż kłykcie mu zdrętwiały. – Koniec z tobą, nie wiesz, kiedy to może się zdarzyć. Pamiętaj. – Dmuchnął na swoją dłoń, dmuchnął na nią i otworzył.
    - Chyba jeszcze nigdy nie słyszałem takiego potoku słów skierowanych wprost do mnie. – Wypuściłem z siebie powietrze, faza najwyraźniej przez to się ze mnie ulotniła. – Masz może jakieś prochy? – Zapytałem bez wahania.
    - Mam coś lepszego.
    Wyciągnął z kieszeni niewielką, niebieską buteleczkę i podał mi ją. Zacząłem się rozglądać, czy nikt czasami nie patrzy. Żadne oczy nie były skierowane na nas.
    - Otwierasz, robisz niuch, niuch i przez dwie minuty masz ochotę spełniać marzenia. – Przeżyłem szok. Mam mu zaufać? Wariat jakiś. – Ręczę za to. – Rzucił..
    I wtedy mnie olśniło. To samo powiedział wtedy i nie mylił się. Ale czy znowu mógł mieć rację? Wlepiłem wzrok w jego kuroczoczarne włosy, które były pewnie przeczesywanie ręką ciągle do tyłu. Zrobiłem to. Odkręciłem korek i zaciągnąłem się. Zapachniało najpierw owocami, potem miętą, ale w ostateczności w jamie nosowej poczułem mięte. Dziwne. Zabrał ją ode mnie i zrobił to samo. Wariat!
    W głowie mnie coś zatelepotało, otworzyłem szeroko oczy, a on wstał i złapał za moje nadgarstki, ciągnąc ku tylniemu wyjściu. Kiedy zaczął biec, przymknąłem powieki, odciąłem się chwilowo. Kiedy się ocknąłem, byłem przybity do ściany. To trwało sekundy.
    - Na co masz ochotę? – Trzymał mnie za koszulkę, unosząc ją do góry. Jedna myśl.
    - Na Ciebie. – Chwyciłem go i popchnąłem na przeciwległą ścianę. Byliśmy w jakimś niewielkim pomieszczeniu, nic nie było, oprócz kanapy. Dziwne! Przegryzałem dolną wargę, kiedy on przyssał się do mojej szyi. Oparłem dłonie o zimne kamienie, wzdychając. Złapałem go za podbródek i połączyłem nasze usta. – Nie pociągają mnie kobiety, nie umiem się określić. – Rzuciłem gdzieś między pocałunkami.
    On nic nie odpowiedział, tylko wepchnął mi język do środka, przedzierając się przez szereg moich zębów. Penetrował mnie dokładnie, a ja na to pozwalałem! I to było moje marzenie? Kurde.. Zaczynało mi się to podobać. Nie zauważyłem kiedy, a nie miałem już górnej części ubrania, a on palcami podszczypywał moje sutki. Żeby nie pozostać dłużnym, zaczynałem rozpinać jego koszulę.
    Co ja robię?!
    Dobrze robisz. Ish, tak dalej. Pchnął mnie na kanapę, oblizując własne usta. Zapytałem go, jak ma nie imię.
    - Mów mi Dante. – Odpowiedział i położył się na mnie, wracając do pocałunku, przy okazji ściągając moje spodnie, wraz z bokserkami. Wziął w dłoń moją męskość i zaczął ją pobudzać, a ja wydawałem z siebie ciche jęki i pomrukiwania. Następnie obrócił mnie i pociągnął za moje biodra do siebie. Włożył mi swoje dwa palce do ust, potem znalazły się ona w moim tyłku. Poczułem niemiłe ukłucie TAM, a on na dodatek jeszcze nimi ruszał. Bolało, bolało w chuj.
    Potem zamienił je na coś większego i potężniejszego. Czy tam był jego penis?! Wbiłem ręce w materiał, podpierając się na łokciach, głowę chowając w poduszce, ale moje jęczenie było słychać. Robiłem to coraz głośniej, kiedy on przyspieszał i jeszcze ręką bawił się moim członkiem. Czułem ciepło w podbrzuszu, krzyknąłem, kiedy naruszył moją prostatę i wygiąłem się do tyłu, dochodząc. Leniwie opadłem na kanapę, a on jeszcze poruszał się we mnie, aż w końcu wylał się w moim wnętrzu. Opadł na mnie, całując w kark. Spływał we mnie pot, byłem zmęczony, ale nie żałowałem. Masował moje plecy.
    - Jestem Ishara. Ishara Deal i właśnie przeleciał mnie facet. – Powiedziałem.
    A na dłoniach miałem pieszczochy.

1 komentarz:

  1. W końcu jestem pierwsza :D Uwielbiam to opowiadanie. Jest świetne, boskie i nie wiem jak ja jeszcze opisać! Ostatnie zdanie mnie powaliło! -Jestem Ishara. Ishara Deal i właśnie przeleciał mnie facet. ♥ PISZ DUŻO I CZĘŚCIEJ ;) Asia.

    OdpowiedzUsuń